Ach te fortepiany...
Czy wiecie, w jaki sposób fortepian pojawia się i znika ze sceny? Dziś to bardzo proste, ale w naszej dawnej sali koncertowej wcale tak nie było. Uchylamy rąbka fortepianowej tajemnicy. Będzie to historia o Rafale Blechaczu, dźwigach i niecodziennych salach koncertowych.
Stali bywalcy dawnej sali koncertowej Filharmonii już po kilku odwiedzinach orientowali się, że oba fortepiany koncertowe, które stały na ówczesnej scenie, stały tam przez cały czas. Niezależnie od tego, czy akurat wykonywano jakiś utwór fortepianowy czy nie. Fortepiany były w tamtych czasach w zasadzie nie do ruszenia. Scena ani sala nigdy nie były bowiem budowane z myślą o koncertach symfonicznych, więc nie pomyślano o zastosowaniu tu żadnych technicznych rozwiązań w tym celu. No dobrze, skoro praktycznie nie można ich było ich wynieść, to jak w ogóle znalazły się na tamtej scenie i to dwa? To była wielce ryzykowna operacja. Każdy z fortepianów pojawił się tu, pokonując bardzo niebezpieczną drogę. Instrument ustawiono najpierw na ulicy przed lewym skrzydłem Urzędu Miejskiego, w którym mieściła się dawna siedziba Filharmonii. Następnie dźwig unosił go do góry, na grubych linach, aż na wysokość pierwszego piętra. Tam przez otwarte, wysokie i szerokie okna sali koncertowej odbierali go pracownicy i ustawiali na podłodze. Oswobodzony z lin transportowych fortepian, był następnie ustawiany na scenie przez rosłych mężczyzn i stał tam aż do przeprowadzki do nowego gmachu w 2014 roku.

Zdarzały się jednak wyjątkowe sytuacje, kiedy jeden z fortepianów opuszczał dawną salę koncertową. Część naszych melomanów pamięta z pewnością przynajmniej jeden taki przypadek – wspaniały koncert Rafała Blechacza – znakomitego polskiego pianisty, zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku. Koncert ten miał miejsce 23 września 2006 w Kościele św. Krzyża na szczecińskim Pogodnie. Raz ze względu na fakt, że kościół ten mógł pomieścić blisko 2000 słuchaczy a nie tylko 427 jak nasza dawna sala koncertowa, ale także słynął ze znacznie lepszej akustyki. Jednak jakim cudem fortepian z naszej sali koncertowej znalazł się wówczas na prowizorycznej scenie w Kościele św. Krzyża? Aby przetransportować instrument, odkręcono mu nogi i ustawiono pionowo. W takiej pozycji został on wywieziony na specjalnym wózku z sali koncertowej. Przy przechodzeniu przez drzwi o powodzeniu misji decydowały milimetry. Gdy dojechał na miejsce z powrotem przykręcono mu nogi, a pan Blechacz zagrał na nim wyśmienicie.

Jak to wygląda dziś? Obecny gmach Filharmonii w Szczecinie od samego początku pomyślany był jako budynek służący profesjonalnym koncertom. W projekcie zadbano więc o wszystkie konieczne rozwiązania techniczne, w tym rozwiązania służące transportowi instrumentów o sporych gabarytach. Czy zastanawialiście się kiedyś jak to się dzieje, że w pierwszej części koncertu fortepian stoi na środku sceny, a gdy wracacie na salę symfoniczną po przerwie nie ma już po nim śladu. Drzwi wejściowe, którymi artyści wchodzą na scenę są przecież zbyt wąskie, by przecisnąć przez nie fortepian w dodatku koncertowy. Odpowiedź na tę zagadkę, trapiącą wielu melomanów jest prosta: mamy na scenie zapadnię. Co to takiego? To rodzaj platformy, która niczym winda opuszcza się wraz z fortepianem aż do znajdującego się pod sceną magazynu fortepianów. A następnie powraca na scenę. Gdy jest maksymalnie uniesiona, licuje się z resztą drewnianej podłogi tak idealnie, że mało który ze słuchaczy w ogóle ją zauważa (zob. zdjęcia poniżej). Można stawiać na niej krzesła lub inne instrumenty zupełnie bezpiecznie.

No dobrze, a jak transportowane są fortepiany np. do holu? Bo przecież i w holu mamy czasem koncerty z udziałem fortepianu. To także banalnie proste. Mamy w Filharmonii bardzo szerokie windy towarowe, w których ten zacnych rozmiarów instrument mieści się bez trudu. Każdy fortepian jest także wyposażony w kółka, dzięki którym można go z łatwością przesuwać po płaskich powierzchniach.
Więcej na temat: Ciekawostki